Wyznam od razu - nie jestem
kobietą nowoczesną. Iphone, Ipad ze
starym oprogramowaniem i automatyczna skrzynia biegów wyznaczają granice poza
które nie wykraczają moje zainteresowania. Inteligentny dom i więcej niż jeden
pilot do telewizora przerastają mnie już na starcie. Poddaję się bez walki nie
próbując zgłębić kwestii wypożyczania filmów w Netii. No ale jak zawsze od
reguł są wyjątki.
Nie wiem czy pamiętacie mój
post o basenach, pisanego rok temu o podobnej porze roku. Upał, weekend i
relaks. Oczka wodne versus regularne prostokątne kształty? idealny letni mariaż
zieleni i błękitu?
Domowy basen oprócz
oczywistych zalet ma swoje cienie - brak pool boya, który regularnym ruchem szczotki
na długim kiju niczym wenecki gondolier czyściłby codziennie głębiny naszego
błękitu abyśmy mogli bezpiecznie wskoczyć w toń bez obawy złapania ciężkiego
bakteryjnego zakażenia. Jak się okazuje życie nie znosi pustki, a postęp nie
omija żadnej niszy. Czytałam o basenowych robotach które w rejonach Beverly
Hills odwalają tę niewdzięczną pracę, ale jako że mam już swoje lata -tym
kapitalistycznym bajkom nie dawałam wiary. A tu - niespodzianka! Dzięki wiedzy
jaką niesie Internet oraz pomocy kilku zaprzyjaźnionych osób w drodze private
import stałam się właścicielką robota, który
z niewzruszoną determinacją skutecznie szoruje mój raj na ziemi
wspinając się niczym James Bond po pionowych ścianach błękitnej gumy.
Niesamowite urządzenie,
proste w obsłudze, wymaga tylko
przedłużacza i kontaktu, oraz włączenia
jednego z dwóch (nie pięćdziesięciu) programów, a dzięki wbudowanemu timerowi
wyłącza się sam. Dodatkowo politycznie poprawne w erze gender. Czuję kobiecą
satysfakcję jak sobie tak leżę i patrzę jak ON pracuje podczas kiedy JA
odpoczywam. Szczerze polecam te zabawkę
wszystkim szczęśliwym posiadaczom basenów, a sobie samej gratuluję
technologicznego zaawansowania....
Wijący się kabel prowadzi
artystyczny dialog ze swoim cieniem, a ja przypominam sobie basenowe grafiki
ikony brytyjsko/amerykańskiej sztuki nowoczesnej Davida Hockneya.
