Jak co roku w wakacje
wyjeżdżam nad Bałtyk. Na przekór niepewności, którą niesie ze sobą pogoda, tłumom
brzuchatych facetów w białych skarpetkach i plastikowych klapkach, na przekór
cenom high sezonu szalejącym w naszych kurortach bardziej niż w zachodniej
Europie.
W co się bawić latem
to trudne pytanie kiedy ma się dzieci w wieku szkolnym. Jak w
polityce brakuje jednoznacznego kandydata, tak w domowym referendum brakuje
mocnego zwycięzcy, odpowiedź wyłania się w drodze mozolnej eliminacji słabszych
konkurentów.....
Dawniej nerwowo
analizowałam potencjalne destynacje, czekając na asa , którego miałam
nadzieję znaleźć w rękawie w ostatniej chwili. Z uporem godnym
lepszej sprawy . Od dziesięciu lat ze zmiennym szczęściem jeżdżę jednak nad
polskie morze i udało mi się wypracować całkiem atrakcyjną wakacyjną
formułę.

Sopot. Polskie Saint
Tropez. Z elegancką mariną, plantami przypominającymi moje ulubione krakowskie,
klubami i restauracjami, legendarną elewacją Grand Hotelu i kultowym
klubem tenisowym. Sopot jest cudowny. Architektura nie epatuje polskością,
jednak szczerze mówiąc zachwyca mnie jej uroda nawet jeśli germańska. Nazwiska
bardziej niemieckie niż polskie przypominają zmienną historię miasta i jej
wybitnych obywateli, podkreślając historyczną jedność Europy. W Sopocie
czuję się jak w Krakowie. Plac Haffnera to Rynek północy, codziennie
spotykam znajomych przechadzających się na lub z Mola, po kilku dniach znam już
aktualny repertuar współczesnej Comedii dell Arte i wiem, że
atrakcję dzieci czyli człowieka-Puchatka zastąpił człowiek- Spiderman.
Samochodziki, strzelnica, wata cukrowa, gofry - wychodząc na spacer
należy mieć spory zapas pięciozłotówek - wszystko po 5 zł, z wyjątkiem
Mola - 5.50.
Atrakcji jest wiele,
zgodnie z zasadą dla każdego coś fajnego. Miasto naprawdę się stara, aby
oferta była ciekawa także dla bardziej wymagającego wakacjusza. Doceniam
to w pełni. Np. Kino Letnie. Codziennie na Molo wieczorem po zachodzie
słońca można oglądać przeboje światowego kina, anonsowane
ogólnodostępnym programem. Otulona kocykiem, nierzadko w szaliku i czapce
nadrabiam zaległości roku ciesząc się jak dziecko niesamowitą aurą pleneru potęgującą
filmowe wrażenia. Wracam rowerem zahaczając o kieliszek wina na dobranoc i z
zachwytem obserwuję passegiata ubranych wieczorowo tłumów spieszących się na
imprezę w którymś z licznych klubów. Mam wrażenie że Sopot
latem never sleeps. Za dnia jest plaża, ale uwaga- konkurencja jest
niebywała! Stężenie długonogich blond piękności i umięśnionych kulturystów
znacznie przekracza normy dopuszczalne na metr kwadratowy. Najsilniejsza kadra
stacjonuje w Zatoce Sztuki, klubie powołanym do ... paraartystycznej
działalności. Życie zweryfikowało Sztukę i zwyciężyła Sztuka Życia. Wizyta na
plaży Zatoki to oprócz możnych wrażeń dużo przyjemność, pięknie zaaranżowane
plażowe meble, klubowa muzyka life miksowana przez dyżurnego didżeja i wykwintne
menu serwowane przez seksowne kelnerki. Wszystko pod brandem Moët&Chandon lub
innej upmarketowej marki. Ibiza się chowa.


Dla miłośników
sportów jest Kusznierewicz, Paszke i żeglarska ekstraklasa plus tenis w równie
ambitnym wydaniu. Do tego rowery, biegi po plaży i ewentualnie wyprawy na Hel w
poszukiwaniu szczęścia na windsurfingu i kajcie. Polecam tramwaj wodny. Powrót
samochodem z Helu może zepsuć najlepszy nastrój. W kwestii transportu od
weekendu majowego Warszawę i Sopot łączy autostrada. Jesteśmy w królestwie
rozrywki w 3,5 godziny. Kolejny plus.